Strona:PL Zola - Prawda. T. 2.djvu/199

Ta strona została przepisana.

mnej szkole w Maillebois, pomiędzy ukochanymi uczniami, których uważam za własne dzieci. Tu zostawię całe serce i cały umysł. A czem zapełnię złamane życie? Nie jestem zdolny do żadnej innej użytecznej pracy; wzięłem na siebie to posłannictwo, — co za boleść widzieć je przerwane, nieskończone, w chwili kiedy prawda tak bardzo potrzebuje mocnych pomocników!
Teraz Sylvan poweselał. Wziął go za ręce.
— No. no, nie traćmy odwagi. Cóż u dyabła! potrafimy nie siedzieć z założonemi rękami!
Marek pokrzepiony uścisnął go również.
— Masz pan słuszność. Jeżeli spada cios na takiego jak pan człowieka, można z nim razem popaść w niełaskę. Przyszłość do nas należy.
Korzystając ze zwycięztwa, Zakon w Maillebois czynnie się zakrzątnął, aby wyzyskać położenie. Robiono wysiłki na wielką skalę dla przywrócenia szkole braciszków dawnej świetności. Wobec hańby, którą poniosła szkoła świecka, głównem zadaniem było wysławiać cnoty szkoły zakonnej, na której niwie wzrastały jedynie kwiaty niewinności i prostoty. Udało się zdobyć kilka rodzin, szkoła braciszków miała nadzieję posiadać od wakacyj z dziesięciu uczniów więcej. Kapucyni okazywali dużo więcej wyobraźni i zuchwalstwa. Czyż ostatecznie nie sławny święty Antoni