Strona:PL Zola - Prawda. T. 2.djvu/20

Ta strona została przepisana.

łudnie u pani Duparque, przynosiła nowiny. Raz powróciła zmartwiona, matka której musiała towarzyszyć do kaplicy Kapucynów na uroczyste nabożeństwo do świętego Antoniego Padewskiego, zemdlała i musiano ją odnieść do domu w stanie, będzącym niepokój z powodu ciąży.
— Zabiją mi biedaczkę — rzekł z rozpaczą Marek.
Panna Mazeline, chcąc go pokrzepić, udawała spokój.
— Nie, nie, — mówiła — pańska żona ma tylko umysł chory, ale ciało silne i zdrowe. Zobaczy pan, inteligencya się obudzi i przy, pomocy serca zwycięży... Trudno, musi opłacić swoje mistyczne wychowanie w klasztorze, z którego płynąć będzie zło dla kobiety i ruina obecnego małżeństwa, dopóki klasztory nie zostaną zamknięte. Trzeba jej przebaczyć, to nie jej wina, ponosi skutki długiej dziedziczności ujarzmionych i ogłupionych prababek.
Zgnębionemu smutkiem Markowi, mimo obecność córki, wyrwała się cicha skarga.
— Dla jej i mego szczęścia byłoby lepiej, gdybyśmy się nie byli połączyli. Nie była stworzoną na moją towarzyszkę, na moje drugie ja.
— Z kimże byłbyś się pan ożenił w takim razie? — spytała nauczycielka. — Gdzież w domach burżuazyjnych znalazłbyś pan dziewczynę wycho-