Strona:PL Zola - Prawda. T. 2.djvu/206

Ta strona została przepisana.

— Nie, nie, przyjacielu. Le Barazer nie dał jeszcze znaku życia. Nie wiem, co przygotowuje... Ale egzekucya nasza jest pewną, bądź spokojny.
Potem, przestając żarto wad, dodał z nagle zasmucona twarzą:
— Dowiedziałem się, że pani Berthereau ma się bardzo źle i chciałem ją zobaczyć. Ztamtąd właśnie wychodzę z bólem w sercu. Koniec się zbliża.
— Ludwinia mówiła mi o tem wczoraj — odrzekł Marek. — Pragnąłem był, równie jak pan, pospieszyć do umierającej, lecz pani Duparque podobno wyraźnie oświadczyła, iż opuści dom, jeżeli ośmielę się, pod jakimkolwiek pozorem, wejść w jej progi. Wiem, że pani Berthereau życzyłaby sobie mnie widzieć, ale nie wyraża swej chęci, aby przy łożu śmiertelnym nie wywołać jakiego skandalu. Ach, panie drogi, zażartą jest zaprawdę nienawiść dewotki!\
Znów zrobili kilka kroków w milczeniu.
— O, tak, pani Duparque dobrze stróżuje — odparł Salvan, — myślałem nawet, że i mnie wejść, nie pozwoli. Za to jednak nie opuściła mnie ani na chwilę, czuwała nad każdem słowem, które wyrzekłem do chorej i do twojej żony... Czuje się widocznie mniej silną i obawia się jakiejś niespodzianki z powodu nadchodzącej katastrofy.