— Jakto?
— Nie umiem sformułować, ale takie odniosłem wrażenie. Córka jej, pani Bertherau przez śmierć wymknie się z pod jej władzy a wnuczka, Genowefa może także pomyśleć o odzyskaniu wolności. Tego zdaje się obawiać.
Marek przystanął, patrąc mu bacznie w oczy.
— Czy zauważył pan jaki symptom?
— Wyznam, że tak. Postanowiłem nie mówić o tem, gdyż byłbym w rozpaczy, gdybym ci dał złudną nadzieję... Zaszło to z powodu procesyi, tego bałwochwalstwa wśród białego dniu, którego nieszczęsne przedstawienie mieliśmy dopiero co przed oczami. Żona twoja podobno odmówiła stanowczo przyjęcia w niej udziału. Dlatego zastałem panię Duparque w domu, jakkolwiek bardzo chodziło jej o to, aby się ukazać w pierwszym szeregu pobożnych dam, manifestujących swą wiarę. Gdyby jednak, choć na chwilę, oddaliła się z domu, dręczyłaby ją obawa, że jakiś szatan, ty, lub inny złodziej dusz, zakradnie się do domu i porwie jej córkę i wnuczkę. Została zatem, ale możesz sobie wyobrazić z jaką zimną wściekłością w duszy! Oczy jej, jak sztylety nawskroś mię przebijały.
Marek słuchał z natężeniem.
— A, Genowefa nie chciała iść na procesyę! Zrozumiała więc szkodliwość, podłość i głupotę tej
Strona:PL Zola - Prawda. T. 2.djvu/207
Ta strona została przepisana.