świata zadowolony lub zrospaczony stosownie do życia, jakie prowadził. Nie należy jednak, aby ci, co pozostają upierali się cierpieć, bezpłodnie, kiedy mogą jeszcze zaznać szczęścia.
Złożyła ręce, a wznosząc je z ruchem gorącej prośby, dodała:
— Córko moja, błagam cię, nie zostawaj ani chwili w tym domu. Spiesz się, zabierz dzieci i wracaj do męża.
Genowefa nie zdążyła odpowiedzieć, gdy cień wielkiej, czarnej postaci padł na nie. Pani Duparque weszła była cicho do pokoju. Włócząc się ciągle po domu, niepokoiła się zawsze, nie widząc Genowefy i Ludwini, gdyż przypuszczała coś złego. Chowały się, zatem grzeszyły. Nadewszystko zaś nie lubiła, gdy zbyt długo były razem przy pani Berthereau, obawiając się, że mogą mówić o czemś zakazanem. Cichym krokiem weszła na górę, a nastawiając ucha, bez chałasu, otworzyła drzwi, chcąc je złapać na gorącym uczynku.
— Co mówisz, moja córko? — drżąc z gniewu, spytała suchym rozkazującym głosem.
Nagłe te słowa powiększyły bladość chorej i przeraziły Genowefę i Ludwinię, które oczekiwały, co się stanie.
— Co mówisz, moja córko? Czy nie wiesz, że Bóg cię słyszy?
Pani Berthereau oparła głowę na poduszkach
Strona:PL Zola - Prawda. T. 2.djvu/218
Ta strona została przepisana.