— Droga żono, powracasz do mnie, jesteś zatem uzdrowiona. Wiedziałem, że oddajesz się coraz cięższym praktykom religijnym, jak się zażywa narkotyki w coraz silniejszych dozach, aby uśpić naturę; lecz dobra twoja natura zdołała wydzielić truciznę, gdy znowu poczułaś się małżonką i matką... Tak, masz słuszność, miłość cię wyzwoliła, zdobyta jesteś na błędzie i śmierci, od których społeczeństwo kona od osiemnastu wieków.
Genowefa zadrżała, zmieszana, niespokojna.
— Nie, nie, mój dobry Marku, nie mów tego! Kto wie, czy jestem uzdrowiona? Nigdy zapewne nie wyleczę się zupełnie... Ludwinia nasza będzie dopiero całkowicie wyzwolona. We mnie, czuję to, znamię jest niezmazane, ciągle drżeć będę, by nie popaść w mistyczne marzenia... Wracam tu, oddaję się tobie, bo chcę się schronić w twoich objęciach, chcę, żebyś dokończył zaczęte dzieło. Przyjmij mnie, ucz, staraj się, żeby nas nigdy nic nierozłączyło.
Uścisnęli się mocno. Było wielkie zadanie do spełnienia; odebrać kobietę dewocyi, dać jej obok męża prawdziwe miejsce matki i towarzyszki, gdyż jedynie wyzwolona kobieta może wyzwolić mężczyznę. Jej niewola jest niewolą mężczyzny.
Strona:PL Zola - Prawda. T. 2.djvu/238
Ta strona została przepisana.