Strona:PL Zola - Prawda. T. 2.djvu/244

Ta strona została przepisana.

lej. Dzień po dniu. w rzeczywistości, często gorzkiej i ciemnej, obowiązkiem było dawać znowu krew i łzy, aby zdobywać ziemię piędź za piędzią, bez nadziei oglądania zwycięzstwa. Marek podjął tę ofiarę, wyrzekszy się nadziei, że niewinność Simon’a uznaną będzie prawnie, ostatecznie i zwycięzko przez naród cały. Czuł niemożliwość podjęcia sprawy wśród namiętności chwili, pewnym będąc, że rozbudzi ona straszliwe walki i skończy się nowem pognębieniem żyda, dzięki fałszywym świadectwom, tchórzostwu i podłości całego prawie ogółu. Może dopiero po śmierci osób interesowanych, przy zmianie partyj politycznych, w innym nastroju chwili, rząd ośmieli się wysadzić Sąd Kasacyjny, aby wymazać z dziejów tę wstrętną kartę. Dawid i Simon, zakopani w swojem ustroniu w Pyreneach, sami byli tegoż zdania; wypatrywali zbiegu okoliczności, jakiegoś szczęśliwego zdarzenia, lecz ręce mieli związane położeniem, koniecznością czekania, aby nie wywoływać nowych, niebezpiecznych i bezpłodnych katastrof. W przymusowem tem oczekiwaniu Marek powrócił do swego posłannictwa, do jedynego dzieła, w którem pokładał pewność, do nauczania maluczkich i nieświadomych, aby przez wykształcenie wieść ku prawdzie, jedynie zdolnej uczynić naród sprawiedliwym. Naukom swoim zawdzięczał nieco widocznego postępu; wnuki obecnych