Strona:PL Zola - Prawda. T. 2.djvu/254

Ta strona została przepisana.

duje smutne wspomnienie tego nieszczęśliwca, zabitego zdala od kraju.
— Wchodząc — dodał — do tej biednej szkoły, miałem go jak żywego, przed oczami. Wiecznie głodny, z nędznem uposażeniem dla siebie, żony i córek, konał tu z niedostatku i z poczucia samotności. Był sam jeden inteligentny i wykształcony wśród sytych głupców, co nim pogardzali i zarazem bali się jak nieznanej, poniżającej ich siły... To tłomaczy dostatecznie wpływ, jaki wywierał Chagnat na mera, pragnącego w sennej błogości zaspakajać wszystkie swoje zachcianki.
— Cała gmina tego tylko pożąda — odparł Mignot. — Niema tu biednych, każdy rolnik zadawalnia się chlebem, który zbiera, nie przez rozsądek, lecz przez rodzaj samolubstwa, nieświadomość i próżniactwo. Kłótnie ich z proboszczem wypływają ztąd, iż go oskarżają o brak względów, o odmawianie im nabożeństw i mszy, do których mają prawo. Dzięki Chagnot’owi doszli do niejakiego porozumienia, ale od tego czasu, co się tu wyprawia na cześć świętego Antoniego Padewskiego, przechodzi wszelkie pojęcie... Skutki są, rozumie się, opłakane; w szkole zastałem brudy, jak w stajni; możnaby pomyśleć, że państwo Chagnat mieścili tu wszystkie zwierzęta z okolicy. Musiałem, wziąwszy do pomocy babę, wszystko to wyskrobać i wyszorować.