sły, że stanowili jedno serce i jeden umysł, dał mu nową potęgę, zgodę między życiem i posłannictwem. Dawniej tyle cierpiał, gdy pragnął głosić prawdę innym, a nie mógł do niej nawrócić towarzyszki życia, uwielbianej żony, matki swoich dzieci; czuł się poniżonym i sparaliżowanym w pracy nad wykorzenianiem błędu u innych, kiedy przez słabość lub nieumiejętność zezwalał na błąd u siebie. Teraz posiadał niezwyciężoną siłę i władzę, jaką daje przykład i urzeczywistnienie w domowem ognisku szczęścia doskonałej zgody i wspólnej wiary. Jakiejże zdrowej doznawali radości, jak sporo szła praca, gdy mąż i żona tej samej sprawie oddawali się razem, lecz swobodnie i stosownie do swego usposobienia! Gdy czasem Genowefa miewała chwile zniechęcenia, Marek pozostawiał ją własnym myślom i zatarciu śladów przeszłości. Zwykle wieczorami, gdy dziewczęta i chłopcy poszli do domów, nauczyciel i nauczycielka schodzili się w ciasnem mieszkaniu i rozmawiali o powierzonych im dzieciach, opowiadając sobie o całodziennej pracy i układając program jutrzejszy zgodnie lecz nie jednakowo. Uczuciowa Genowefa mniej zawierzała książkom, a głównie starała się uczynić dziewczynki szczeremi i szczęśliwemi, wyzwalając je zdawnego służebnictwa, wiodąc przez rozum do miłości. Lękała się, że zbytnie obcowanie z książką uczyni z nich
Strona:PL Zola - Prawda. T. 2.djvu/262
Ta strona została przepisana.