Ludwinia mimo lat dwudziestu nie przystąpiła do pierwszej komunii i postanowiono, że obie pary nie wezmą ślubu kościelnego. Ludwinia próżno pisała do pani Duparque, próżno błagała, aby jej otworzyła drzwi swego domu, — nie otrzymała żadnej odpowiedzi. Drzwi te nie otwarły się nigdy przed Genowefą i jej dziećmi od chwili, jak wyszli ztamtąd, by powrócić do męża i ojca. Od pięciu blisko lat prababka dotrzymała tego, co okrutnie była przysięgła, że nie będzie znała żadnej rodziny, że żyć będzie w zamknięciu, samotna z swym Bogiem. Genowefa pokusiła się kilka razy o zbliżenie, cierpiąc na myśl o biednej, przeszło osiemdziesięcioletniej kobiecie, żyjącej w ciemności i milczeniu. Za każdym razem natknęła się na dziki upór. Ludwinia przecież pragnęła jeszcze sprobować, gdyż bolała, że nie będzie miała przy sobie wszystkich swoich w godzinie szczęścia.
Pewnego wieczoru, o zapadającym zmroku zadzwoniła do domku, pogrążonego w zupełnym cieniu. Zdziwiła się, nie słysząc żadnego dźwięku; przecięto zapewne drut od dzwonka. Ośmieliła się zapukać zlekka, potem mocno. Doszedł nakoniec do jej ucha jakiś szmer, odsunięto zapewne deseczkę od iście klasztornego lufcika.
— Czy to wy, Pelagio?.. — spytała Ludwinia. — Odpowiedźcie mi, proszę.
Strona:PL Zola - Prawda. T. 2.djvu/283
Ta strona została przepisana.