Od pięciu lat pani Duparque z dniem każdym więcej zrywała stosunki ze światem. Po śmierci pani Berthereau i odejściu Genowefy wyparła się tylko rodziny, lecz przyjmowała z otwartemi ramionami pobożne przyjaciółki, oraz znajomych księży i zakonników. Nowy proboszcz parafii świętego Marcina, ksiądz Coquard był duchownym surowym, a ponura wiara jego, groźby ogni piekielnych, rozpalonych wideł i wrzącego oleju podobały się pani Duparque. Co dzień rano spotykano ją idącą do kościoła parafialnego, lub do Kapucynów, wszędzie słowem, gdzie się odbywało nabożeństwo. Zwolna wychodziła coraz rzadziej, i aż nakoniec nie stawiała kroku za próg domu, pogrążona w ciemności i ciszy, jakby za życia pogrzebana. Okiennice, które wieczorem i rano otwierano i zamykano, pewnego dnia pozostały zamknięte i dom stał ślepy, umarły, nie przepuszczając promienia światła ani tchu życia. Możnaby było przypuścić, że jest niezamieszkany, opuszczony, gdyby wieczorem nie wsuwały się tam cichaczem sutanny i habity. Ksiądz Coquard, ojciec Teodozy, a nawet czasem ojciec Crabot składali pani Duparque przyjacielskie wizyty. Drobne dziedzictwo, jakieś dwa czy trzy tysiące franków które zapisała w połowie na kolegium w Valmarie, a w połowie na kaplicę Kapucynów, nie usprawiedliwiało dostatecznie wierności jej duchow-
Strona:PL Zola - Prawda. T. 2.djvu/285
Ta strona została przepisana.