temi ustami i dużym, ostrym nosem. Wyschła, z kołatającym się ledwie oddechem, despotycznie jeszcze chciała panować w pustym, czarnym, cichym domu, z którego wypędziła rodzinę i gdzie umarło zwierzę domowe, jedyna istota, którą znosiła. Gdy ojciec Teodozy, wróciwszy z pogrzebu Pelagii, probował z nią mówić, dowiedzieć się, co zamierza, jak będzie żyła, nie otrzymał żadnej odpowiedzi. Nalegał zakłopotany, proponował przysłać zakonnicę, przedstawiał, że nie może usłużyć sobie, ponieważ nie jest w stanie podnieść się z łóżka. Rozgniewała się, sarkała, jak śmiertelnie zranione zwierzę, które nie chce, by mu zakłócono spokój. Rzucała niejasne słowa: wszyscy podli, zdrajcy względem Boga, rozpustnicy, uciekają z kościoła, by sklepienie nie runęło im na głowy. Ojciec Teodozy, rozdrażniony nakoniec odszedł, zamierzając zobaczyć nazajutrz, czy się upamiętała.
Noc i dzień przeszły, przeor Kapucynów przyszedł po dwudziestu czterech godzinach o zmierzchu. Przez całą noc i cały dzień pani Duparque była sama, zupełnie sama, w głębi ciemnego pokoju, z zamkniętemi okiennicami, z zatarasowanemi drzwiami i oknami, bez promienia światła, bez najlżejszego szmeru zzewnątrz. Od wielu lat tego pragnęła, przecięła związek krwi z rodziną, usunęła się od świata, wyklinając wstrętne społeczeństwo
Strona:PL Zola - Prawda. T. 2.djvu/293
Ta strona została przepisana.