Sebastyana. Marek widział w tem początek zwycięztwa. Żniwo przyszłości zasiane z takim trudem, wśród obelg i prześladowań, kiełkowało i wzrastało.
Lata płynęły, Marek zawsze pracował nad swojem zadaniem, krzepki mimo lat sześćdziesięciu i, równie jak w początkach wielkiej walki, namiętnie uwielbiający prawdę i sprawiedliwość.
Raz, kiedy był w Beaumont u Delbos’a, adwokat zawołał nagle:
— Ale, miałom szczególniejsze spotkanie... Kilka dni temu wracałem wieczorem do domu, gdy w Alei Jaffres ujrzałem przed sobą strasznie nędznego i wymizerowanego mężczyznę w pańskim wieku... Kiedyśmy doszli do rogu ulicy Gambetty, przy świetle padającem z cukierni, poznałem naszego Gorgiasza.
— Jakto, naszego Gorgiasza?
— No, tak! braciszka Gorgiasza, tylko już nie w habicie, lecz w starym, zatłuszczonym surducie, przemykającego się chyłkiem pod murami, jak stary, zagłodzony wilk... Zapewne wrócił potajemnie, siedzi gdzieś w ciemnym kącie i stara