się straszyć i wyzyskiwać swoich dawnych wspólników.
Zdziwiony Marek powątpiewał.
— E, musiał się pan pomylić. Gorgiasz zanadto dba o swoją skórę, aby się narażać na galery w razie gdyby się nam udało odkryć nowy fakt, któryby dał możność skasowania wyroku Rozańskiego.
— Mylisz się przyjacielu — oświadczył Delbos. — Nasz ptaszek nie ma się czego obawiać, w rzeczach zbrodni dochodzenie publiczne ulega przedawnieniu po dziesięciu latach, tak że zabójca Zefiryna może się spokojnie przechadzać wśród białego dnia... Może być zresztą, żem się pomylił. Przytem ukazanie się Gorgiasza nie przedstawia dla nas żadnego interesu, bo jesteś pan zapewne tegoż co ja zdania, że nie możemy oczekiwać od niego niczego dobrego ani pożytecznego.
— Bezwarunkowo. Tyle już nakłamał, że jak się odezwie, skłamie znowu... Upragnionej i tak poszukiwanej prawdy nie od niego się dowiemy.
Od czasu do czasu przychodził Marek porozmawiać z Delbos’em o wieczystej sprawie Simon’a, która od tylu lat, jak żrący rak, tkwiła w sercu okolicy. Próżno zaprzeczano, próżno starano się zapomnieć; choroba, jak tajemna trucizna, robiła głuche spustoszenia. Dwa razy do roku Dawid
Strona:PL Zola - Prawda. T. 2.djvu/298
Ta strona została przepisana.