gdzie nie było pogróżek ani kar, gdzie słońce każdy wiek radowało. Tu serce i rozum nie będą łudzone, nie będzie się sprzedawać udziałów w mniemanym raju. Ztąd wyjdą obywatele orzeźwieni, zadowoleni z życia dla samej rozkoszy życia.
Cały okrutny bezsens kruszył się przed pełną prostoty wesołością i dobroczynnem światłem.
Tańce przeciągnęły się do wieczora. Piękne wieśniaczki nigdy nie były na podobnej uroczystości. Jaśniała wśród nich rozbawiona twarz merowej, pięknej pani Martineau, która najdłużej pozostała wierną księdzu Cognasse, jakkolwiek oddawna bywała w kościele li-tylko dla pokazania nowych sukien. I dziś miała nową suknię i zachwycona była, że może ją pokazać bez obawy zawalania na wilgotnych płytach kościelnych. Tu zresztą pewna była, że nikt jej nie kopnie, gdy nie dość prędko ustąpi z drogi. Jouville ma nareszcie salon, gdzie można będzie się widywać, gawędzić i po trochu przechwalać.
Uroczystość zakończyła się niespodziewanym wypadkiem. Marek i Genowefa odprowadzili swoją szkołę w towarzystwie Mignot’a z uczniami, Salvan’a i panny Mazeline, wszyscy weseli, rozbabawieni i żartujący. W tejże grupie była i pani Martineau z kilku kobietami ze wsi, którym opowiadała, jak się skończył proces wytoczony przez jej męża proboszczowi, z powodu owego kopnięcia.
Strona:PL Zola - Prawda. T. 2.djvu/321
Ta strona została przepisana.