Strona:PL Zola - Prawda. T. 2.djvu/326

Ta strona została przepisana.

powiedzenia. Jeżeli pan pozwoli, przyjdę do Jouville w tych dniach o zmroku.
Odwrócił się i zniknął, zanim Marek zdążył przemówić. Poruszony do głębi, nie wspominał o tem spotkaniu nikomu, prócz żony, która się przeraziła. Umówili się go nie przyjmować, przypuszczając że oznajmiona wizyta mogła być zasadzką, nową jakąś intrygą zdrady i kłamstwa. Człowiek ten zawsze kłamał i kłamać będzie; nie można było spodziewać się, że w jego zwierzeniach znajdą, od tak dawna poszukiwany fakt nowy. Miesiące jednak upływały, a Gorgiasz się nie pokazał. Marek, który z początku czuwał, aby przed nim drzwi zamknąć, doszedł do tego, że się dziwił i prawie niecierpliwił, iż zapowiedziany gość nie przychodzi. Rozmyślał, jakiemi były obiecane zwierzenia i dręczył się, że ich nie zna. Zresztą, dlaczego miałby go nie przyjąć? Jeżeli nawet nie dowie się niczego pożytecznego, przeniknie samego człowieka. Wyczekiwał odtąd wizyty, która się spóźniała.
Wreszcie pewnego zimowego wieczora, wśród ulewnego deszczu zjawił się Gorgiasz, owinięty w stary, ociekający wodą i błotem, płaszcz. Jak tylko zrzucił z siebie łachman, Marek wprowadził go do klasy, ciepłej jeszcze od dogasającego fajansowego pieca. Mała naftowa lampka słabo oświetlała obszerną cichą salę, rzucając wydłu-