Strona:PL Zola - Prawda. T. 2.djvu/328

Ta strona została przepisana.

niezdolni byli utrzymać przy ołtarzu tłumu niedowiarków, których powinni byli bez litości biczować postrachem wiecznego piekła. Nadewszystko zionął nienawiścią względem księdza Quandieu, żyjącego jeszcze, pomimo późnego wieku. Dawny proboszcz parafii świętego Marcina był, według niego, zdrajcą, odstępcą, niegodnym kapłanem, co pluł na religię, otwarcie stając po stronie wrogów Boga, w czasie sprawy Simon’a. Dowiódł tego później, kiedy porzucił stan duchowny i osiadł w ukwieconym domu w odludnej dzielnicy. Mówił, że wstręt w nim budzą nizkie przesądy ostatnich wiernych, posuwał zuchwalstwo do utrzymywania, że zakonnicy, handlarze w Świątyni, jak ich nazywał, są nieświadomymi burzycielami, przyspieszającymi upadek Kościoła. Burzycielem jest on, którego dezercya posłużyła za argument przeciwnikom katolicyzmu, za wstrętny przykład człowieka, zaprzeczającego całemu swemu żywotowi, łamiącego śluby, nad męczeństwo przenoszącego wygodną, haniebną starość. Co zaś do księdza Coquard, jego następcy na probostwie świętego Marcina, tego suchego drągala z poważną, surową miną, — po za tą doskonałą maską ukrywał on zupełną nieudolność.
Dotychczas Marek słuchał w milczeniu, postanowiwszy nie przerywać. Gwałtowna jednak