Strona:PL Zola - Prawda. T. 2.djvu/331

Ta strona została przepisana.

gorszy, odmówił jemu, Gorgiaszowi, pomocy w strasznej okoliczności, w której dziesięć franków mogło było uratować mu życie. Tak, wszyscy go opuszczają, wszyscy! I ojciec Teodozy, rozpustnik i kręciciel, kat na pieniądze i ten drugi, wielki dowódca, wielki zbrodniarz, o tyle głupi, o ile podły! Wymówił wreszcie imię ojca Crabot’a, którego przez resztki świętej grozy nie wymieniał dotychczas; paliło mu jednak język, taka go opanowała furya druzgotania wszystkich świętości. A ojciec Crabot! Ojca Crabot’a dawniej uważał za swego Boga, na kolanach mu służył, cichy, pokorny, gotów do zbrodni posunąć poświęcenie. Uważał go wówczas za wszechwładnego, za bardzo inteligentnego, niezmiernie odważnego, natchnionego przez Jezusa, który mu zapewnił wieczne zwycięztwo na ziemi. Z nim czuł się bezpiecznym, pewnym powodzenia we wszystkich, nawet najprzykrzejszych przedsięwzięciach. I ten oto uwielbiony mistrz, dla ocalenia którego zmarnował życie, ten sławny ojciec Crabot dziś się go wypiera, zostawia bez chleba i dachu. Gorzej, stara się go usunąć, jak się usuwa kompromitującego wspólnika któremu się życzy, żeby przepadł bez wieści. Zresztą, czyż nie okazywał się zawsze potworem egoizmu? czyż nie poświęcił biednego ojca Philibina, który zmarł niedawno w klasztorze we Włoszech, gdzie od lat wielu był napoły umar-