drżał, słysząc, z jaką gorącą czułością ten starzec, zniszczony potwornemi namiętnościami, dzieciożerca, mówił o Polidorze. Nie miał jednak czasu zastanawiać się nad dojrzanem piekłem, gdyż były braciszek znów mówił, gwałtownie zbliżając się do niego:
— Niech pan posłucha, panie Froment, mam tego dosyć, przyszedłem, aby panu wszystko opowiedzieć... Jeżeli mi pan obieca, że wysłucha mię jak ksiądz, powiem panu prawdę, prawdziwą prawdę tym razem. Jesteś pan jedynym człowiekiem, któremu mogę zrobić to zwierzenie bez ujmy dla mojej godności i dumy, gdyż byłeś pan zawsze przeciwnikiem prawym i bezstronnym. Wysłuchaj więc pan mojego zwierzenia i przyrzeknij zachować je w tajemnicy do czasu, aż pozwolę panu je ujawnić.
Marek przerwał mu z żywością:
— Nie, nie, nie chcę się do tego zobowiązywać. Nie ja wywołałem pańskie zwierżenia, przyszedłeś pan z własnej woli i mówisz, co się panu podoba. Jeżeli w istocie powiesz mi pan prawdę, chcę módz ją zużytkować zgodnie z mojem sumieniem.
Gorgiasz zawahał się zlekka.
— Niech i tak będzie liczę na pańskie sumienie.
Nie zaraz jednak zaczął mówić; była chwila
Strona:PL Zola - Prawda. T. 2.djvu/337
Ta strona została przepisana.