Strona:PL Zola - Prawda. T. 2.djvu/339

Ta strona została przepisana.

prowadzić małego Polidora do ojca jego, dróżnika, mieszkającego przy drodze, prowadzącej do Jouville. Wyszliśmy z kaplicy o dziesiątej, licząc dziesięć minut drogi w jedną stronę i dziesięć minut w drugą, — widzi pan, że musiało być dwadzieścia minut po dziesiątej... Przechodząc koło szkoły, ze zdziwieniem dostrzegłem z pustego Placu, że okno Zefiryna było otwarte na oścież i jasno oświetlone. Zbliżyłem się, ujrzałem kochanego malca rozebranego, w koszulce tylko, jak się bawił układaniem świętych obrazków, które dostał od swoich towarzyszów pierwszej komunii. Wyłajałem go, że nie zamyka okna, które jest tak nizkie, że byle jaki przechodzień mógł przez nie wskoczyć. On jednak śmiał się milutko i żalił się na gorąco, wistocie bowiem burzliwa noc była duszna, pamięta pan zapewne... Kazałem mu przyrzec, że się zaraz położy spać, gdy wtem na stole, między świętemi obrazkami poznałem zdaleka wzór kaligraficzny, pochodzący z mojej klasy z pieczęcią i podpisany mojemi cyframi. Wtedy rozgniewałem się na dobre, przypominając mu surowy zakaz wynoszenia przedmiotów szkolnych. Zaczerwienił się mocno, tłomaczył się, iż ma do skończenia pilne zadanie. Błagał mnie nakoniec, by mu zostawić wzór do następnego dnia, obiecując odnieść go i oddać mi do rąk własnych... Zam-