Strona:PL Zola - Prawda. T. 2.djvu/343

Ta strona została przepisana.

Gorgiasz się zerwał i, czy to poddając się zwykłej gwałtowności, czy grając komedyę, aby nagle przerwać rozmowę, która przybierała niepożądany obrót, biegał w półcieniu sali czarny, pogięty, z giestami waryata.
— Na stole! rozumie się, widziałem go na stole. Mówię, bo się nie boję takiego wyznania. Gdybym był winnym, nie dawałbym panu broni w rękę, mówiąc, zkąd wziąłem wzór... Leży oto na stole, prawda? Biorę go ztamtąd, potem biorę dziennik z kieszeni, gniotę razem i robię knebel. Ha! ha! ha! cóż za operacya, jakie to proste i logiczne!.. Nie, nie! jeżeli dziennik miałem w kieszeni, to i wzór musiał tam być również. Niech mi pan dowiedzie, że był tam, inaczej nie ma pan nic pewnego, nic stanowczego... Nie miałem go w kieszeni, ponieważ widziałem go na stole, raz jeszcze klnę się na Boga!
Zbliżył się do Marka oszalały, dziki i rzucał mu w twarz słowa, tchnące zuchwałem wyzwaniem, prawdą, podawaną w formie przypuszczenia, kłamstwem, pokrywającem zaledwie straszną scenę, którą z demoniczną rozkoszą przeżywał we wspomnieniu.
Znowu zachwiany w podejrzeniach, zapragnął Marek skończyć rozmowę, widząc, że nic z niej pożytecznego nie osiągnie.
— Posłuchaj pan, dlaczego mam panu wie-