Strona:PL Zola - Prawda. T. 2.djvu/345

Ta strona została przepisana.

swojego Siraon’a. Możesz pan zużytkować te szczegóły. Upoważniam pana do rozgłaszania ich. Nade wszystko nie żądam podziękowań, gdyż przestałem liczyć na wdzięczność ludzką.
Poczem zawinął się w obdarty płaszcz, otworzył drzwi i wyszedł, nie spoglądając za siebie. Na dworze lodowaty deszcz huczał wściekle, wiatr wył w pustych ulicach. Gorgiasz jak duch zniknął w strasznych ciemnościach.
Genowefa otworzyła drzwi, za któremi czatowała w ciągu całej rozmowy. Stała z rękami bezwładnie opuszczonemi, rozdrażniona i zdumiona tem, co słyszała i patrzała na Marka, równie jak ona nieruchomego, nie wiedzącego, czy ma się śmiać czy złościć.
— Ależ to waryat, mój drogi! Na twojem miejscu nie miałabym cierpliwości słuchać tak długo. Kłamie, jak kłamał zawsze.
Widząc, że Marek zdecydował się traktować rzecz wesoło, dodała.
— O, to wcale nie śmieszne! Chora jestem od tych wstrętnych wspomnień. Co mnie jednak najwięcej niepokoi, czego nie rozumiem to, po co on do nas przychodzi? Co znaczą te mniemane wyznania? Dlaczego ciebie wybrał na powiernika?
— Co do tego, moje kochanie, zdaje się, że go rozumiem... Ojciec Crabot i inni nie dają mu