rych budynków folwarku, aby zadzwonić do mieszkania Adryana. Tu właśnie, czterdzieści lat temu, w dniu uwięzienia Simon’a, przyszedł był do Bongard’a, aby dostać przychylne świadectwo dla przyjaciela! Miał w pamięci prostackiego, ograniczonego chłopa i chłopkę kościstą, nieufną, upierającą się w milczeniu, aby się nie narazić. Przedstawiali bezwładną, przyrosłą do ziemi bryłę, surowy materyał, pokryty grubą warstwą ciemnoty. Pamiętał, że nie mógł nic wydobyć z tych nieszczęsnych istot, niezdolnych do sprawiedliwości, gdyż nic nie wiedzieli i wiedzieć nie chcieli.
Adryan oczekiwał Marka pod starą jabłonią, której gałęzie, obciążone owocem, ocieniały stół i ogrodowe krzesła.
— A, drogi mistrzu, co za zaszczyt dla mnie, że zechciałeś przyjść tutaj. Proszę, niech pan pocałuje moją Żorżetkę, to jej przyniesie szczęście.
Zona Adryana, Klara, dwudziestoczteroletnia, uśmiechnięta blondynka, wyszła również na spotkanie Marka. Na słowa męża pobiegła po pięcioletnią córeczkę, rozkoszną i nad wiek sprytną blondyneczkę.
— Zapamiętaj sobie, mój skarbie, że pan Froment cię pocałował i bądź z tego dumną przez całe życie.
Strona:PL Zola - Prawda. T. 2.djvu/368
Ta strona została przepisana.