Strona:PL Zola - Prawda. T. 2.djvu/370

Ta strona została przepisana.

— Wiem, wiem, moja mała, ty w nic nie wierzysz. Młodzież nie ma teraz żadnej religii, odkąd panna Mazeline zrobiła z nich wszystkich niedowiarków. A swoją drogą panna Rouzaire pokazała nam cień na ścianie i powiedziała, że to dyabeł. I był to w istocie dyabeł.
Niezadowolony trochę Adryan, przerwał teściowej i wszczął rozmowę o przedmiocie, który sprowadził Marka. Wszyscy zasiedli, Klara wzięła na kolana Żorżetkę, a rodzice jej trzymali się na uboczu, on z fajką, ona — z robotą.
— Rzecz tak się ma, mistrzu. Wielu z nas, wśród młodzieży uważamy, iż hańba cięży nad miastem Maillebois, dopóki o ile możności nie wynagrodzi okropnej krzywdy, na którą zezwoliło, a nawet w której uczestniczyło, pozwalając skazać Simon’a. Prawne jego uniewinnienie nam nie wystarcza, my, dzieci i wnuki katów mamy bezwzględnie obowiązek wyznać i zmazać winę naszych ojców... Wczoraj wieczorem u mego ojca, gdzie się zebrali stryjowie i dziadek, mówiłem: „Jak mogliście pozwolić na podobną, o tyle głupią, o ile potworną ohydę, kiedy przy odrobinie zastanowienia, mogliście byli temu przeszkodzić?“ Odpowiedzieli mi, jak zwykle, ze wyruszeniem ramion, że nie wiedzieli, że wiedzieć nie mogli.
Nastało milczenie, a oczy wszystkich zwróciły się na Fernanda, należącego do pokolenia,