Strona:PL Zola - Prawda. T. 2.djvu/372

Ta strona została przepisana.

zumu ludzkiego i cywilnej odwagi, aby najnowsze pokolenie otwarło nareszcie oczy na prawdę, ośmieliło się ją uznać i głosić! Kiwał głową, jakby chcąc pokazać, iż w gruncie uznaje tłomaczenie Fernanda, gotów wybaczyć dręczycielom, których największą zbrodnią była ciemnota. Uśmiechnął się do przedstawiającej przyszłość w pączku Zorżetki, która szeroko otworzyła śliczne oczęta, w oczekiwaniu jakiejś pięknej historyi.
— Zatem, mistrzu, projekt mój jest bardzo prosty... Wie pan, że przeprowadzono znaczne roboty w celu uzdrowienia starych dzielnic Maillebois. Szeroka aleja zastąpiła ulice Plaisir i Fauche, te prawdziwe dziury, a na miejscu ohydnej ulicy du Trou kończą sadzić wirydarz, który już rozbrzmiewa igraszkami i śmiechem dzieci... Naprzeciw wirydarza, między placami pod budowle, znajduje się miejsce, gdzie dawniej stał nędzny dom Lehman’ów, dom żałoby, który, kamienowany przez ojców naszych, runął pod ich nienawiścią... Zamiarem moim jest zaproponować radzie miejskiej pobudowanie tam nowego domu, o, nie pałacu! lecz skromnego domu jasnego i wesołego i ofiarowanie go Simon’owi w imieniu miasta, aby tam dokończył życia, otoczony szacunkiem i miłością swych współobywateli... Wartość daru niewielka, jest to raczej delikatny, braterski wyraz czci.