nie, nie mówię, że jest winny, a zresztą w gruncie wszystko nam jedno, czy zawinił, czy nie, niech mu nawet dadzą podarunek, byleby się to wszystko raz skończyło i nie zawracało nam głowy. Prawda, bracie?
— Zupełna słuszność — potwierdził Karol. — Gdyby tak słuchać tych chłopców, to wyszłoby na to, że my właśnie jesteśmy prawdziwymi, jedynymi zbrodniarzami dlatego, żeśmy nie przeszkodzili niesprawiedliwości. To mię zaczyna złościć.
Niech temu raz będzie koniec!
Adryan i Marceli, obydwaj równie do sprawy zapaleni, śmieli się zwycięzko.
— Zatem zgoda, ojczulku — zawołał Marceli, klepiąc ojca po ramieniu. — Ojciec podejmie się robót ślusarskich, stryj — mularskich, ja — ciesielskich i w ten sposób naprawi się wasza część zbrodni. Przysięgamy ani słowa już o tem nie pisnąć.
Adryan śmiał się i potakiwał, gdy wtem pani Doloir, która stała surowa i zacięta, odezwała się z uporem.
— August i Karol nie mają nic do naprawiania. Nigdy nie będzie wiadomo, czy nauczyciel Simon był winym, czy nie; prości ludzie jak my nie powinni wtykać nosa do spraw rządu... Doprawdy lituję się nad wami, nad tobą Adryanie i nad Marcelim, bo myślicie, że jesteście dość
Strona:PL Zola - Prawda. T. 2.djvu/379
Ta strona została przepisana.