Strona:PL Zola - Prawda. T. 2.djvu/388

Ta strona została przepisana.

— A, niech sobie będzie niewinnym! Ja także jestem niewinny, a nie budują mi domu.
Leon odparł nieco szorstko:
— Ojciec ma mój dom.
W głębi duszy to właśnie najbardziej bolało Savin’a, że musiał znosić gościnność syna, który zdobył sobie niezależne stanowisko własną pracą, zadając kłam żalom ojca, że nie wziął strony znienawidzonych księży. Na dobre rozgniewany, zawołał:
— A, stawiajcie nawet katedrę swemu Simonowi. Ja wiem, że nosa z domu nie wytknę!
Achilles poruszył się i jęknął z bólu.
— Ja także, niestety, nie wyjdę z domu. Gdy bym jednak nie był przykuty do tego fotela, poszedłbym z tobą, kochany Leonie, bo jestem z pokolenia, które może nie spełniło swego obowiązku, ale go pojmuje i gotowem jest dziś to zrobić.
Z tem dobrem słowem Marek i Adryan odeszli zadowoleni, pewni powodzenia. Gdy Marek pozostał sam, wracając do Ludwini przez szerokie ulice nowej dzielnicy, przeżywał wszystko, co widział i słyszał, a wspomnienia przeszłości dały mu możność zmierzenia przebytej, długiej drogi. Rozwijała się przed nim cała historya jego życia, wysiłków i zwycięztwa. Przed czterdziestu laty napotkał u Bongard’ów, Doloirów i Savin’ów pier-