Strona:PL Zola - Prawda. T. 2.djvu/59

Ta strona została przepisana.

zapukał do drzwi. Ze zdziwieniem ujrzał Mignota, który jąkając się przemówił:
— Widzi pan, panie Froment... Dziś rano powiedział mi pan, że Ludwinia się przenosi, więc cały dzień pewna myśl chodziła mi po głowie... I teraz zamiast iść na obiad do restauracyi...
Zatrzymał się, szukając słów.
— Jakto! — zawołał Marek — nie jadłeś jeszcze obiadu, mój kochany.
— Nie, panie Froment... Właśnie myślałem przyjść na obiad do pana, żeby pan nie był taki samotny, ale wahałem się, a czas upływał... Jeżeli to panu będzie przyjemnie, to teraz, kiedy pan sam, mógłbym znowu stołować się u pana.
Dwaj mężczyźni potrafią się zgodzić. Będziemy razem gotowali i tam do dyabła! jakoś sobie poradzimy z gospodarstem!.. Zgadza się pan? Byłbym taki szczęśliwy...
Promyk radości zaświecił w sercu Marka. Uśmiechnął się wzruszony.
— Zgadzam się chętnie... Porządny z ciebie chłopiec, Mignot.. Siadaj i od dzisiaj zaczniemy jadać razem.
Zasiedli do stołu. Marek popadł w ciężką zadumę, a pomocnik wstawał cichutko, podawał potrawy, krajał chleb i krzątał się wśród tęsknego spokoju wieczora.