ką mularza Doloir’a. On miał lat dwadzieścia pięć, ona dziewiętnaście, a oboje kolegowali byli w szkołach i bawili się w czasie rekreacyj. Na podwórku siedziała jasnowłosa Łucya właśnie i naprawiała bieliznę.
— No cóż, Fernandzie, zadowolony jesteś, masz dobre zbiory w tym roku?
Fernand miał zawsze grube rysy, czoło ważkie i niskie i powolną mowę.
— Eh, panie Froment, z czego być zadowolonym. Tyle zawsze zgryzot z tą przeklętą ziemią, co więcej bierze, niż daje.
Ojciec jego, mający zaledwie pięćdziesiąt lat, czuł, że zbolałe nogi mu ciężą, więc chłopiec zamiast iść w służbę, pomagał w domu. Z ojca na syna prowadzili zaciętą walkę z kawałkiem ziemi, z którego zdawali się zrodzeni, upadając w ciężkiej pracy, zapoznając jednak postęp i udoskonalenie.
— A czy już myślicie — dodał wesoło Marek — o malcu, któryby z kolei przyszedł wysiadywać na moich ławkach?
Łucya się zarumieniła, a Fernand odpowiedział:
— Dalibóg, zdaje mi się, że zaczyna kiełkować. Ale nieprędko pójdzie do pana, co? I kto wie jeszcze, co się z nami wszystkimi stanie, jak
Strona:PL Zola - Prawda. T. 2.djvu/62
Ta strona została przepisana.