ją drogą, myślę, że dobrze byłoby, żeby zostawiono w spokoju tego Simona i nie nawracano nam głowy jego niewinnością.
Nagłe to zakończenie, niespodziewane dla Marka, który już się cieszył z inteligencyi dawnego ucznia, przykro go zdziwiło.
— Jakto? — zapytał — Jeżeli jest niewinnym, to pomyśl, co za tortura! Nigdy, niczem nie będzie można wynagrodzić mu tej krzywdy.
— Czy niewinny, tego trzeba byłoby dowieść. Próżno czytam ciągle gazety, coraz więcej mąci mi się w głowie.
— Bo czytasz same kłamstwa. Pomyśl tylko: okazało się, że wzór kaligraficzny pochodził ze szkoły braciszków. Oddarty kawałek, znaleziony u ojca Philibina najlepszym jest dowodem. Podpis na wzorze, ręki braciszka Grorgiasza świadczy o grubej pomyłce ekspertów.
— Ja tam tego nie wiem, bo jakże pan chce, żebym czytał wszystko co drukują? Mówię panu; im więcej mi tłomaczą, tem mniej rozumiem. Koniec końców, ponieważ sąd i eksperci uznali kiedyś, że pismo jest skazanego, najprościej byłoby w to wierzyć.
Upierał się, mimo wysiłki Marka zrozpaczonego, że chłopiec, który przez chwilę wydawał mu się inteligentnym, tak jest ograniczony i niezdolny do przyjęcia prawdy.
Strona:PL Zola - Prawda. T. 2.djvu/72
Ta strona została przepisana.