wiczne, źle przetrawione wykształcenie raczej ich zepsuło, zaszczepiło zwątpienie i egoizm, nie rozwinąwszy ich o tyle, aby uznali prawo solidarności ludzkiej, wedle którego szczęście jednostki zależy od szczęścia ogółu. Julek, żarliwie pragnący nauki, słuchał uważnie, wyczekując, jak się to dla niego skończy.
Zasmucony Marek widział nieużyteczność sporu i skierował się ku wyjściu. Żegnając się, powiedział:
— Jeszcze się zobaczymy, kochana pani, pogadamy i spodziewam się, że nawrócę panię do mego zamiaru wykształcenia Julka na nauczyciela.
— Dobrze, panie Froment, ale niech pan uważa, żeby to nas ani grosza nie kosztowało, bo i tak będą wydatki.
Wróciwszy do siebie, Marek pogrążył się w gorzką zadumę. Równie jak u Bongard’ów, przeżył u Doloir’ów wspomnienie dawnych odwiedzin w dniu aresztowania Simon’a. Nieszczęśni ci ludzie, żyjący w ucisku społecznym, skazani na pracę nad siły, broniący się obojętnością, nie zmienili się w swej ciemnocie, nie chcieli wiedzieć o niczem ze strachu, by nie popaść w większą nędzę. Dzieci ich były z pewnością więcej uświadomione, lecz świadomość ich była mętną, niedostateczną, by stanąć w obronie prawdy. Wobec
Strona:PL Zola - Prawda. T. 2.djvu/74
Ta strona została przepisana.