Strona:PL Zola - Prawda. T. 2.djvu/77

Ta strona została przepisana.

W ponurem mieszkanku, przy ulicy Fauche, zastali panię Savin ładną mimo jeszcze czterdziestu czterech lat, zajętą wykończaniem paciorkowych kwiatów, które musiała zaraz odnieść. Od czasu swego nieszczęścia, Savin nie ukrywał się z tem, że żona pracuje jak prosta robotnica, uważając zapewne, iż w ten sposób pokutuje za winę. Dawniej dumnym był, gdy wychodziła z nim, jak dama w pięknym kapeluszu, teraz znosił, że w roboczym fartuchu zarabiała na życie. Sam zresztą również się zaniedbywał, nie zawsze nosił tużurek. Od progu zaraz krzyknął.
— Znowu zawaliłaś cały pokój! Gdzież posadzę pana Froment?
Łagodna, nieśmiała, zarumieniła się i pospieszyła sprzątać pudełka i kłębki.
— Ależ, mój drogi, potrzebuję do roboty miejsca. Nie oczekiwałam cię tak wcześnie.
— Wiem, wiem. Ty nigdy mię nie oczekujesz.
Słowa te, mogące stanowić okrutną aluzyę, dopełniły jej zmieszania. Wybaczyć nie mógł, że znalazł ją w objęciach pięknego samca, kiedy on był marny, znękany pracą bez wyjścia w ciasnem biurze. Jako człowiek chorowity, gderliwy, zawistny wściekał się, czytając w jasnych oczach żony usprawiedliwienie wobec pokuty, na jaką ją wystawił, dając możność parównania między so-