Strona:PL Zola - Prawda. T. 2.djvu/96

Ta strona została przepisana.

iż odmówi, zrobi awanturę, czego tak pragnęli jej tajemni doradcy! Marek jednak, zadawalając się sam byle czem, przystał natychmiast, rad być ojcem i podporą rodziny. Posiłek, który spożywał z Mignot’em stał się niesłychanie skromnym. Nie cierpiał przecież nad tem, wystarczało mu, że Genowefę wzruszyła jego bezinteresowność i że z tego powodu popierała zamiar Ludwini zostania nauczycielką, dla zapewnienia sobie niezależnej przyszłości. Ludwinia otrzymała już dyplom elementarnego nauczania i pracowała z panną Mazeline, przygotowując dyplom wyższy, co znowu stało się powodem niemiłych zajść z babką Duparque, zirytowaną na tę modę pchania nauk do głowy dziewczynom, dla których dostateczną jest znajomość katechizmu. Ponieważ zaś Ludwinia zawsze odpowiadała jej z respektem „tak, babciu... zapewne, babciu...“ wpadała w srogi gniew i atakowała Genowefę, która stawiała jej opór.
Słysząc to, Marek wyraził zdziwienie.
— To mama sprzecza się z babką? — spytał.
— O, tak, tatusiu. Kilka razy nawet. I mama nie zadaje sobie tyle trudu, co ja. Unosi się, krzyczy, a potem idzie się dąsać do swego pokoju, jak dawniej robiła u nas.
Słuchał, nie śmiąc wyrazić radości i nadziei, co się w nim budziła.