stały być młodemi, minąwszy czterdziestkę. Czyściutka, z cerą bez żadnej skazy, w białym kołnierzyku, z stroikiem z czarnych wstążek na głowie, miała w swem zachowaniu uśmiechniętą i zaaferowaną powagę dobrej kupcowej, która, z piórem w jednej ręce, drugą zapuściwszy w głąb kasy, uosabia rzetelność firmy i jej powodzenie.
Czeladź rąbała, ważyła, wykrzykiwała cyfry, klienci przesuwali się przed kasą, ona zaś, odbierając pieniądze, odpowiadała swym miłym głosem na pozdrowienia i nowiny. Właśnie jakaś kobieta z podwiązaną twarzą zbliżyła się, aby zapłacić za dwa kotlety, na które spoglądała żałośnie.
— Piętnaście sous, wszak prawda? — ozwała się do niej Felicya. — I cóż, nic nie lepiej, pani Vernier?
— Ani trochę. Zawsze ten żołądek. Oddaję co tylko zjem. Lekarz powiada, że mi potrzeba mięsa... cóż kiedy mięso takie drogie!... Wie pani, że węglarz umarł?
— Nie może być.
— A jakże... Ale u niego to nie przez żołądek, tylko przez brzuch... Za dwa kotlety piętnaście sous!... To już drób tańszy!
— Mój Boże! Nie nasza to wina, pani Vernier. Nie wiemy już sami, jak wyjść na swoje... A co tam takiego, Karolu?...
Gawędząc i wydając resztę, nie spuszczała z oczu ani na chwilę całej jatki, zauważyła też
Strona:PL Zola - Radykał.djvu/36
Ta strona została uwierzytelniona.