Strona:PL Zola - Radykał.djvu/38

Ta strona została uwierzytelniona.

strachem. Ozwała się w nim chęć uciec stamtąd co tchu, tak się czuł zawstydzonym na samą myśl wejścia do sklepu. Dama ta przecież nigdy a nigdy nie przystanie, aby się z nim napowrót połączyć, z nim, z człowiekiem o tak obskurnym wyglądzie, z taką zakudloną facyatą i w takiem bluzisku plugawem. Odwróciwszy się czemprędzej, skierował kroki ku ulicy des Moines, aby go nie mogła zdaleka nawet zobaczyć, lecz Berru zatrzymał go, wołając:
— Cóż to, do pioruna?! Czyż nie masz krwi w żyłach, czy co?... Na twojem miejscu kazałbym ja tańczyć, jak zagram, obywatelce!... I nie ruszyłbym się stąd póty, ażby nastąpił podział!... Tak jest!... Połowa mięsa i reszty... Pójdziesz mi raz, gdzieś powinien, ty kuro przemokła!...
Zmusił Damoura do powrotu na tamtą stronę ulicy, poczem zapytawszy jednego z personalu, czy jest pan Sagnard, i dowiedziawszy się, że rzeźnik bawi w tej chwili w szlachtuzie, wkroczył do jatki pierwszy, by kuć żelazo, póki gorące, Damour za nim, bez tchu, z miną ogłupiałą...
— Czem panu mogę służyć, panie Berru?... — zapytała Felicya tonem niezbyt ujmującym.
— To nie mnie — odparł malarz, — to memu towarzyszowi, który ma pani parę słówek do powiedzenia...
To rzekłszy, usunął się w bok a Damour znalazł się oko w oko z Felicyą. Spojrzała na niego