Strona:PL Zola - Radykał.djvu/39

Ta strona została uwierzytelniona.

a Jakób, strasznie zażenowany, stał z spuszczonemi oczyma w niewysłowionych mękach.
W pierwszej chwili nie mogła się powstrzymać od przybrania miny wstrętu i na jej pogodnej i zadowolonej twarzy odmalowała się wyraziście odraza do tego starego pijaka, tego oberwańca, od którego buchał zdaleka smród nędzy. Wpatrywała się weń jednakowoż nieprzerwanie; wtem, nie zamieniwszy z nim jeszcze ani jednego słowa, zbladła i tłumiąc dobywający się z piersi okrzyk, wypuściła z palców pieniądze, które spadły z brzękiem na dno szuflady.
— Cóż to?... słabo pani?... zapytała pani Vernier, która przystanęła w pobliżu przez ciekawość.
Felicya zrobiła ruch ręką, dający poznać, że chce, aby ją zostawiono w spokoju. Nie była w stanie jednego słowa wyrzec. Podniósłszy się z trudnością, zwróciła się ku sali jadalnej w głębi sklepu, a obaj mężczyźni, acz nie wezwani do pójścia jej śladem, zniknęli za drzwiami wraz z nią, Berru szyderczo uśmiechnięty, Damour z wzrokiem utkwionym niezmiennie w płyty posadzki, posypane trocinami, jakby się lękał upaść.
— No, no! Zabawna historya... — mruknęła pani Vernier, zostawszy sam na sam z personalem.
Czeladź, przerwawszy rąbanie i ważenie, spoglądała po sobie zdziwiona. Aby się jednak nie narażać, wracali z obojętnemi minami do roboty, pozostawiając bez odpowiedzi uwagę klientki, która,