Odzyskawszy spokój, chciała przedewszystkiem wyjść z tej nieznośnej sytuacyi i rozpoczęła straszny moment wyjaśnień.
— Cóż tedy, Jakóbie, w jakim właściwie celu przyszedłeś?
Nie odpowiedział.
— Istotnie, — mówiła dalej — wyszłam powtórnie za mąż. Nie moja to jednak wina, wiesz przecie. Byłam pewna, że nie żyjesz, a ty nie zrobiłeś nic, aby mnie wywieźć z błędu.
Przemówił nakoniec:
— I owszem, pisałem do ciebie kilka razy.
— Przysięgam ci, żem nie dostała ani jednego listu. Ty mnie przecie znasz, wiesz, że nigdy nie kłamię... Poczekaj no... mam tutaj akt w szufladce...
Otwarłszy biurko, dobyła z niego gorączkowo papier i podała Damourowi, który zaczął go czytać z miną ogłupiałą. Był to akt jego śmierci.
— Więc znalazłszy się zupełnie samą — dodała — przystałam na propozycyę człowieka, który gotów był podać mi rękę w moich kłopotach i ratować mnie od nędzy... Oto cała moja wina. Uległam pokusie zaznania odrobiny szczęścia. To chyba nie jest zbrodnią?... sam powiedz...
Słuchał z zwieszoną głową, co mówiła, bardziej niż ona pokorny i zażenowany.
Nakoniec podniósł oczy i spytał:
— A moja córka?
Felicya, zadrżawszy, wybełkotała:
Strona:PL Zola - Radykał.djvu/41
Ta strona została uwierzytelniona.