— Twoja córka?... Nie wiem... nic nie wiem... nie ma jej już u mnie...
— Jakto?
— Umieściłam ją w swoim czasie u ciotki... Uciekła... Zaczęła się źle prowadzić...
Damour oniemiał na chwilę, jak gdyby nie zrozumiał jak należy, spokojny jednakże zupełnie. Naraz — on! tak do niedawna zakłopotany — jak nie uderzy pięścią w wierzch komody, ale to z taką siłą, że pudełko z muszelek aż podskoczyło na marmurowej płycie. Atoli nim zdążył wyrzec cokolwiek, dwoje małych dzieci, sześcioletni chłopczyk i dziewczynka lat czterech, otwarłszy sobie drzwi wpadły do sypialni i poskoczyły prosto do matki, by się jej rzucić na szyję w wybuchu radości.
— Dzień dobry mamusi... Chodziliśmy, mamo, do ogrodu... tam... na końcu ulicy... Ale Franciszka powiedziała, że trzeba już wracać... Oh! żeby mameczka wiedziała, co tam piasku... kurczęta pływają po wodzie...
— No dobrze, dobrze, zostawcie mnie — ozwała się matka szorstko, poczem zawołała na sługę:
— Franciszko! odprowadź je nazad... Co za sens wracać tak wcześnie...
Dzieciaki wyszły natychmiast, zasępione, podczas kiedy sługa, draśnięta tonem pani, nadąsawszy się, poprowadziła je przed sobą.
Felicyę ogarnął szalony strach, aby jej Jakób nie zechciał porwać dzieci; mógł którekolwiek wziąć
Strona:PL Zola - Radykał.djvu/42
Ta strona została uwierzytelniona.