na plecy i uciec. Berru znów, którego nikt nie zapraszał, aby usiadł, wyciągnął się wygodnie w drugim fotelu i szepnął teraz przyjacielowi w ucho:
— To małe Sagnardy... Hę?... Rośnie to jak na drożdżach, raki.
Skoro się drzwi od sypialni zamknęły, Damour uderzył w komodę po raz drugi i wrzasnął:
— To jeszcze nie wszystko. Chcę mieć moją córkę, no i przyszedłem ciebie zabrać z sobą.
Felicya zlodowaciała.
— Usiądźże... pogadamy — rzekła. — Hałasy na nic się nie zdadzą... Więc ty przyszedłeś po mnie?
— Tak jest. Pójdziesz ze mną i to natychmiast... Jestem twoim mężem, jedynym prawdziwym. O! znam ja moje prawa!... Nieprawdaż, Berru, że mam prawo ją zabrać? Więc dalej... Wdziej kapelusz i zachowuj się grzecznie, jeżeli nie chcesz, żeby się świat dowiedział, jak rzeczy stoją...
Spojrzała na niego a pełna wzruszenia twarz jej wyraziła mimo jej woli, że go już nie kocha, że wzbudza w niej strach i obrzydzenie samym już widokiem swej wstrętnej starości nędzarza... Co?!... ona, taka pulchna i biała, przyzwyczajona obecnie do tysiącznych wygód mieszczańskiego dobrobytu, miałaby wracać do tego samego co niegdyś prostego i biednego życia u boku tego człowieka, co wyglądał jak straszydło?...
— Wzbraniasz się? — ponowił Damour, czy-
Strona:PL Zola - Radykał.djvu/43
Ta strona została uwierzytelniona.