— Nic się pani nie bój, nie odstąpię go ani na krok... Gotowoby przyjść do nieszczęścia.
Odważył się nawet ująć jej rękę i pocałować. Nie broniła mu, była jakby zbita; gdyby ją Jakób był wziął za rękę i pociągnął za sobą, byłaby poszła.
W tej chwili doleciały ją kroki obu mężczyzn, przechodzących przez sklep. Jeden z czeladzi potężnym rozmachem topora rąbał barani czomber. Słychać było głośno wykrzykiwane cyfry. Wówczas instynkt dobrej kupcowej zawiódł ją nazad za kontuar, na jej miejsce wśród luster, bardzo bladą lecz i spokojną zupełnie, jak gdyby nic a nic nie zaszło.
— Ile się należy? — spytała.
— Siedm franków pięćdziesiąt centymów, proszę pani.
Wydała resztę.
Nazajutrz Damourowi uśmiechnęło się nakoniec szczęście. Kamieniarz dał mu wreszcie przyobiecane miejsce dozorcy narzędzi i rusztowań. W ten sposób miał obecnie pilnować gmachu, do którego spalenia sam ręki przyłożył lat temu dziesięć. Niewielka to była praca w gruncie rzeczy, jedno z tych ogłupiających zajęć, w których się gnuśnieje bez ratunku. Krążył nocami koło rusztowań, nasłuchując, czy gdzieś coś podejrzanie nie trzeszczy,