— I cóż?... Puścił nas kantem! Co?... Jeżeli znasz jego adres, gotów jestem sam pójść do niego.
A kiedy go zaczęła błagać, by tego nie czynił, dodał:
— Ależ moja kochana, toż to dla twego spokoju... Widzę przecie, jak się gryziesz. Trzeba to raz skończyć.
Felicya mizerniała w rzeczy samej w obliczu zagrażającego im dramatu, którego wyczekiwanie potęgowało jej niepokój. Pewnego dnia wreszcie, w tej samej chwili, kiedy rzeźnik strofował jednego z czeladzi za jakieś niedbalstwo, przypadła do męża cała blada, bełkocąc:
— Przyszedł!
— Ach! doskonale! — odparł Sagnard, uspokajając w jednej chwili irytacyę.
— Zaprowadź go do jadalni.
I bez żadnego pośpiechu zwrócił się do czeladnika:
— Wypłókać mi to zaraz w świeżej wodzie do czysta, bo się zacznie psuć.
Wkroczywszy do jadalni, zastał tam już Damoura i Berru. Przybycie obu razem było zupełnie przypadkowem. Berru spotkał Damoura na ulicy Clichy. Nie widywał się z nim ostatnimi czasy, odstręczała go bowiem nędza towarzysza. Dowiedziawszy się jednak, że Jakób wybiera się na ulicę des Moines, począł mu o to robić wyrzuty, sprawa ta bowiem i jego obchodziła także. Starając się wybadać
Strona:PL Zola - Radykał.djvu/51
Ta strona została uwierzytelniona.