Strona:PL Zola - Radykał.djvu/60

Ta strona została uwierzytelniona.

sobie: nie pozwolę ci strzelić dwóch głupstw jednego dnia.
Kroczyli spiesznie, spuszczając się ulicą d’Amsterdam. Na ulicy Berlińskiej Berru zatrzymał się przed niedużą kamieniczką, zadzwonił i zapytał służącego, który im otworzył, czy pani de Souvigny jest w domu, widząc zaś, że sługa się waha, dodał:
— Proszę powiedzieć, że przyszedł Berru...
Damour wszedł za nim machinalnie. Niespodziewana ta wizyta i ten budynek zbytkowny do reszty zawróciły mu w głowie. Udali się na górę. Naraz znalazł się w objęciach jasnowłosej, bardzo ładnej kobietki, zaledwie coś niecoś osłoniętej koronkowym penioarem, która ściskając go, wykrzykiwała:
— Papa!... papa!... Jak to ślicznie, że go pan nareszcie namówiłeś!...
Była dobrą córeczką, nie robiła sobie nic z przybrukanej bluzy starca; oczarowana nim, klaskała szczerze w dłonie, w nagłym napadzie dziecięcej miłości.
Tymczasem Jakób, acz wzruszony, nie poznawał jej wcale.
— Ależ to Ludwika! — objaśnił go Berru.
Wtedy wybełkotał:
— Taaak?!... Bardzoś, panienko, uprzejma..
Nie śmiał jej tykać!
Ludwika poprosiła go, aby usiadł na jednej z kanapek, poczem zadzwoniwszy oświadczyła służbie, że chce być sama.