Strona:PL Zola - Radykał.djvu/62

Ta strona została uwierzytelniona.

zaproszeniu, ponieważ wydawało mu się czemś brzydkiem zasiadać do stołu w takim domu. Nie znajdował jednakowoż w sobie ni krzty niedawnej energii, jaką posiadał jeszcze w chwili, kiedy wychodził z mieszkania rzeźnika, nie obróciwszy po za siebie nawet głowy po wychyleniu ostatniej szklanki. Córeczka ta nazbyt była słodką a małe jej białe rączki, złożone na jego łapiskach, skuwały go poprostu.
— I cóż?... zgadzasz się? — poddawała Ludwika.
— Zgadzam — wyrzekł wreszcie i dwie łzy duże spłynęły mu po policzkach, w których nędza wyryła była dwa rowy głębokie.
Berru ogłosił bez zwłoki, iż postanowienie przyjaciela uważa za bardzo rozsądne. Gdy mieli przejść do jadalni, lokaj wszedł z oznajmieniem, że „pan“ przyszedł.
— Nie mogę przyjąć — odparła spokojnie. — Powiedz, że jestem z moim ojcem... Jutro o 6-tej, jeźli chce.
Obiad był przecudowny. Berru uświetniał go tysiącem dowcipów, które rozśmieszały Ludwikę do łez. Ujrzała się w tej samej atmosferze, jak przed laty, przy ulicy des Envierges... Była to prawdziwa biesiada!...
Damour jadł obficie, co, dodawszy znużenie, czyniło go coraz ociężalszym. Ile razy wszakże oczy jego spotkały się z wzrokiem Ludwiki, twarz