starego oblekał uśmiech rozkosznej rzewności. Przy deserze napili się wina słodkiego, musującego, jak szampan, które upoiło wszystkich troje. Wówczas też, po odejściu służby, rozparłszy się łokciami na stole, rozgadali się o przeszłości z melancholią opojów. Berru skręcił Ludwice papierosa, którego zapaliła z półprzymkniętemi oczyma, z twarzą w łzach. Zapędziwszy się w świat wspomnień, poczęła rozpowiadać o swych kochankach, o pierwszym zwłaszcza, rosłym chłopcu, który najlepiej zapisał się w jej pamięci. Potem zaczęła wygłaszać sądy o matce; pełne były surowości.
— Pojmujesz, — mówiła do Damoura — że niepodobna mi utrzymywać z nią stosunków, wobec jej prowadzenia się... I powiedz tylko słowo, a gotowa jestem pójść do niej i bez owijania w bawełnę w oczy jej powiedzieć, jak sobie brudno postąpiła, porzucając cię...
Ale Jakób obwieścił z całą powagą, że matka przestała dla niego istnieć. Naraz Ludwika wstała, wołając:
— Czekaj no, pokażę ci coś, co cię ucieszy...
Zniknąwszy na jedno mgnienie oka, wróciła po chwilce, zawsze z papierosem w zębach, i pokazała ojcu starą, zżółkłą fotografię z obłamanemi rogami. Na ten widok stary robotnik drgnął i wlepiając w portrecik zamglone oczy, wybełkotał:
— Eugeniusz!... mój biedny Eugeniusz...
Podał kartonik Berru’owi, który, wzruszony również, mruknął:
Strona:PL Zola - Radykał.djvu/63
Ta strona została uwierzytelniona.