terskiego, które wzbudzała w nim od dzieciństwa. Ale powoli żądza dotąd uśpiona obudziła się, widział nakoniec kobietę w tym braciszku młodszym, którego szerokie ramiona, tak często potrącał, nie doznając zawrotu głowy od ich zapachu. Zaczął rumienić się jak ona, gdy się siebie dotykali. Nie śmiał już zbliżyć się, pochylić się nad nią, aby spojrzeć na nuty, które przepisywała. Jeśli ich ręce spotkały się czasem, oboje stawali jakby zaniepokojeni, oddech im w piersi zamierał, a policzki przebiegał nagły rumieniec. Od tej chwili całe popołudnia przechodziły w niedającem się określić niezadowoleniu, poczem schodzili na dół złamani, przejęci myślą o szczęściu, którego im brakowało.
Czasem, chcąc wyrwać się z tego zakłopotania, które im rozkoszne cierpienie sprawiało. Paulinka zaczynała żartować ze zwykłą sobie zuchwałością wiele wiedzącej panny.
— Wiesz!? nie mówiłam ci! Śniło mi się, że twój Schopenhauer na tamtym świecie dowiedział się o naszem małżeństwie i przychodził w nocy nas straszyć i ciągnąć za kołdrę.
Lazar śmiał się przymuszonym śmiechem. Rozumiał dobrze, że ona żartować musiała z ciągłych w jego pojęciach i życiu sprzeczności, ale przejmowała go czułość nieskończona, która niszczyła nienawiść do życia.
— Bądź poczciwą — szeptał — wiesz przecież, że cię kocham.
Ona z powagą udaną odpowiadała:
— Oho, tą drogą nie tak prędko dojdziemy do oswobodzenia przez zniszczenie!... Uważaj, że popadasz znowu w egoizm i ułudę.
— Cichoż bądź! nie gadaj głupstw! nieznośna.
I puszczał się w pogoń za nią po pokoju, a ona, uciekając, rzucała mu ułamki frazesów z jego filozofji pesymistycznej, głosem profesorskim jakby z katedry w Sorbane. Potem, gdy ją złapał, nie śmiał zatrzymać jej jak dawniej w swoich objęciach, ani uderzyć z lekka niby za karę.
Pewnego dnia jednak ucieczka i pogoń były tak gwałtowne, że i samo pochwycenie również gwałtownem być musiało. Ona śmiała się głośno, on przytrzymywał
Strona:PL Zola - Rozkosze życia.djvu/100
Ta strona została przepisana.