Strona:PL Zola - Rozkosze życia.djvu/106

Ta strona została przepisana.

Pani Chanteau powoli wysunęła swój kieliszek bez uśmiechu, staremu zaś likiery były wzbronione, ruchem głowy tylko dawał poznać, że się łączy z życzeniami doktora. Ale Lazar pochwycił rękę Paulinki z tak wyraźną rozkoszą i serdecznością, że na policzki dziewczęcia wybiegła cała krew z jej serca. Wszakżeż ona była tym aniołem stróżem, jak on ją nazywał, tem źródłem życia jego genjuszu! Oddała mu uścisk za uścisk. Wszyscy trącili się kieliszkami.
— Żyj sto lat stary! — mówił dalej doktór, według teorji którego sto lat był najpiękniejszym wiekiem człowieka.
Teraz Lazar zbladł. Ta cyfra sto lat drżeniem go przejmowała, uprzytomniały w jego umyśle czasy, w których on już istnieć nie będzie, a na myśl o których całe jego jestestwo drżało rozpacznie. Za sto lat czemże on będzie!? Za sto lat jakiś dziś nieznany, siedząc przy tym stole, pić będzie tak, jak on dzisiaj pije!? Podniósł kieliszek ręką drżącą, a tymczasem Paulinka trzymając drugą jego rękę, ściskała go długo, serdecznie, po macierzyńsku, jakby widziała po tej twarzy bladej przemykające się tchnienie wiecznej nicości.
Po dosyć długiem milczeniu, pani Chanteau odezwała się poważnie:
— Możebyśmy teraz zakończyli tę sprawę?
Postanowiła ona, że akt podpisany być ma w jej pokoju. Według niej miało to uroczyściej wyglądać. Stary Chanteau właśnie od czasu jak zażywał jakieś salicylowe mikstury, chodził jakoś lepiej, poszedł więc za nią na górę, opierając się ciężko o poręcz, a gdy Lazar chciał wyjść na taras i wypalić cygaro, matka jego wymagała, aby był obecnym przy podpisaniu aktu, chociażby dla przyzwoitości. Doktór i Paulina jako główne osoby, poszli naprzód. Maciek, zadziwiony tym procesyjnym marszem, poszedł za wszystkimi.
— Nudny jest ten pies z tem swojem przyzwyczajeniem łażenia wszędzie za tobą — krzyknęła pani Chanteau, spostrzegłszy Maćka w chwili, gdy drzwi chciała zamknąć.
W istocie na małym stoliku stał kałamarz i leżały