wana, za naganą jaką otrzymała, wpadła teraz, krzycząc brutalnie:
— Rzeźnik przyjechał... dopomina się o to co mu się należy, czterdzieści sześć franków dziesięć centymów.
Wykrzyknik ten przerwał potok słów pani Chanteau. Z niepokojem na twarzy widocznym, zaczęła szukać po kieszeniach, chciała udać zdziwienie, aż nareszcie, zniżając jeszcze bardziej głos:
— Słuchaj-no Paulinko, nie masz ty czasem przy sobie tyle pieniędzy, kochanie?...
Ja nie mam drobnych, musiałabym iść na górę. To się tam później policzymy.
Paulinka wyszła ze służącą dla zapłacenia rzeźnika. Od chwili jak jej pieniądze przeszły do jej własnej komody, ta sama komedja powtarzała się za każdym razem, gdy jaki rachunek do zapłaty przedstawiano. Była to eksploatacja systematyczna za pomocą pożyczek drobnemi sumkami, które się wydawały bardzo naturalne. Ciotka nie miała już teraz nawet kłopotu brania, kazała sobie dawać, pozwalała młodej dziewczynie obdzierać się własnemi rękami. Z początku liczono się niby i oddawano jej po dziesięć i po piętnaście franków, potem rachunki tak się zaciągnęły, że mówiono już tylko o uregulowaniu ich później, przy weselu, co nie przeskadzało, iż pierwszego każdego miesiąca siostrzenica płaciła regularnie za swoje utrzymanie, która to pensja od pierwszego lipca podniesiona została do dziewięćdziesięciu franków.
— Znowu panny pieniądze tańcują — wołała Weronika w sieni. — Jabym ją była posłała na górę, niechby sobie była szukała swoich drobnych... Bóg widzi, to się nie godzi, strzygą na pannie jak wełnę na owcy.
Gdy Paulinka wróciła z pokwitowanym rachunkiem, który oddała ciotce, proboszcz śmiał się właśnie głośno i tryumfalnie. Chanteau znowu został pobity, nie mógł wygrać ani jednej partji. Słońce zachodziło, skośne promienie jego purpurą okrywały morze, które podnosiło się leniwym ruchem swych fal. Ludwika zapatrzona uśmiechała się do tej radości olbrzymiego horyzontu.
— Ot, Ludwika znowu błądzi w chmurach — rzekła pani Chanteau. — Twoją walizkę, Ludwiniu, kazałam zanieść na górę... jeszcze raz będziemy sąsiadkami.
Strona:PL Zola - Rozkosze życia.djvu/117
Ta strona została przepisana.