bierać z sobą Ludwikę, oddalając ją w ten sposób do chorego, którego krzyki ją przerażały. Zajmowała ona pokój tak zwany dla przyjaciół, położony właśnie nad dawnym salonem, który był teraz sypialnią starego, toteż aby módz spać w nocy, musiała sobie zatykać uszy i zagłębiać głowę w poduszki. Na zewnątrz, gdy go już nie słyszała, była znowu wesoła, uśmiechnięta, zachwycona przechadzką zapominała o nieszczęśliwym, który tymczasem wrzeszczał w niebogłosy.
Były to dwa rozkoszne tygodnie. Z początku młody człowiek ze zdziwieniem patrzył na nową swoją przyjaciółkę i towarzyszkę. W porównaniu z tamtą była to zmiana zupełna, ta krzyczała na widok najmniejszego raczka lub ślimaka, który przesuwał się koło jej bucika; zdawało jej się, że już się topi, gdy miała przeskoczyć przez kałużę. Żwir i piasek ranił jej małe nóżki, parasolki nigdy nie zamykała, rękawiczki miała długie aż do łokcia, ciągle zachowując jak największą staranność, aby na działanie słońca nie wystawiać choćby najmniejszego kawałeczka swej skórki delikatnej. Później po pierwszych zdziwieniach podbiła co tak bojaźliwością z wdzięcznemi minkami, tą słabością w każdej chwili jego opieki wzywającą. Od tej nie tylko świeżość go zalatywała, upajała go ona zapachem heljotropu i nareszcie nie czuł przy sobie chłopca młodszego, biegnącego za nim, ale kobietę, której pończoszka dostrzeżona przy silniejszym powiewie wiatru, krew mu w żyłach burzyła. A jednak, ta była mniej piękną niż tamta, ta była starsza i już zblakła nieco, ale miała jakiś wdzięk pieszczotliwy, małe jej i giętkie członki, zdawały się poddawać tylko, cała jej osóbka zalotna rozpływała się w obietnicach szczęścia. Zdawało mu się, że ją jak coś zupełnie nowego odkrywał, nie poznawał w niej szczupłej dziewczynki, dawnej swej znajomej. Czyż to być może, myślał, żeby długie lata pobytu na pensji, zrobiły z tamtej małej tę pannę tak pociągającą, a noszącą w głębi przezroczych swych oczu cały, fałsz swego wychowania!? I powoli nabierał ku niej dziwnego pociągu, namiętności zepsutej; dawna przyjaźń dziecięca zamieniła się w zmysłowe, wyrafinowane podrażnienie.
Strona:PL Zola - Rozkosze życia.djvu/123
Ta strona została przepisana.