— Niech djabli wezmą — szepnął młody człowiek, oglądając się — znowu będzie potop... Ale zanim ulewa nadejdzie, przecież coś zobaczymy, a jak już bądzie czas, to się schronimy tam naprzeciwko do Hontelardów.
Przypływ postępował z irytującą powolnością, wiatr bowiem wiał wprost przeciw niemu. Zapewne też tenże wiatr zmniejszył i siłą przypływu, który, jak się spodziewano, powinien był być bardzo wielki. Nikt jednak nie opuszczał wybrzeża, tama do połowy przykryta, funkcjonowała bardzo dobrze przerzynając fale, których spadająca na boki woda odbijała się w drobnym pyle, spadając aż u nóg zdumionych widzów. Istotnym tryumfem była wytrzymałość zwycięska pali, za każdym razem, gdy przykrywał je nowy bałwan niosący z sobą żwir i piasek z pełnego morza, słyszano masy te spadające z drugiej strony ściany, wydające odgłos, jakby jednym rzutem wyładowanego wozu kamieni, a mur ten, który się zaczynał budować, to było właśnie dopięcie celu, to było początkiem urzeczywistnienia obiecanego wału.
— A nie mówiłem wam! — wołał Lazar. — Teraz możecie sobie wszyscy drwić z morza.
Przy nim stojący Prouan, od trzech dni ciągle pijany, kiwał głową, jąkając:
— Trzeba to będzie panie widzieć, jak będzie wiatr stamtąd, do góry...
Inni rybacy milczeli, ale po skrzywieniach ust Cucha i Hontelaida, łatwo poznać było można, że bardzo mało mieli zaufania do tych wszystkich machinacji. Przytem wcale by nie chcieli widzieć jakiegoś tam mieszczucha zwycięscą nad tem morzem, które ich zabijało, obiecywali sobie uśmiać się porządnie w dniu, w którym wzburzone bałwany porwą i rozrzucą te belki jak źdźbła słomy. Wprawdzie przytem i kawał ich ziemi, i chata, jaka mogły pójść z wodą, ale to wszystko jedno, zawsze to będzie śmieszne.
Nagle wybuchnęła ulewa, grube krople spadały z ołowianych chmur, które pokryły prawie cały horyzont.
— To nic, poczekajmy jeszcze chwilę — wołał Lazar rozgorączkowany. — Patrzcie; ależ patrzcie! ani jeden pal nie drgnął nawet.
Strona:PL Zola - Rozkosze życia.djvu/126
Ta strona została przepisana.