Otworzył parasol nad głową Ludwiki. Ta ostatnia z minką przepióreczki przestraszonej, jeszcze się bardziej ku niemu przycisnęła, a Paulinka zapomniana patrzyła na nich ciągle głuchą wściekłością przejęta; zdawało jej się, że w twarz ją bije ciepło ich uścisków. Deszcz lał strumieniami. Lazar nagle odwrócił się.
— Cóż to! — zawołał — czyś oszalała? otwórz przynajmniej parasolkę!
Stała wyprostowana, jakby zesztywniała pod tą ulewą, której czuć się nie zdawała, i odpowiedziała głosem szorstkim.
— Daj mi pokój, tak mi dobrze.
— Lazarze, proszę cię, — błagała Ludwika przerażona — zmuś ją, niech przyjdzie tu do nas, zmieścimy się we troje.
Ale Paulinka, w uporze z szalonego gniewu wynikającym, odpowiedzieć nawet nie raczyła. Było jej tak dobrze i nie było potrzeby jej przeszkadzać. Gdy prośby nie pomogły, Lazar po chwili zawołał:
— Co za głupstwa! Biegnijmy do Hontelardów.
Odpowiedziała ostro i stanowczo:
— Biegnijcie, gdzie się wam podoba; kiedy się przyszło zobaczyć, ja chcę widzieć.
Rybacy już schronili się do domów, ona pozostała, stojąc tak ciągle na ulewnym deszczu nieruchomie, zwrócona ku belkom, które całkowicie przez fale przykryte zostały. Widok ten zdawał się się ją pochłaniać, pomimo wznoszącego się jakby pyłu drobnych kropel wody, w którym wszystko niknęło, pyłu powstającego z silnych uderzeń kropel deszczu o fal powierzchnię. Z sukni jej lała się strumieniami woda, w miejscach gdzie bardziej ubranie jej przylegało do ciała, na ramionach i plecach ukazywać się poczęły szerokie plamy czarne. Pomimo to, nie opuściła wybrzeża, aż do chwili, gdy wiatr zachodni rozpędzi! chmury.
Wszyscy troje powracając milczeli. Ani jednego słowa o całej tej historji nikt nie pisnął, ani wujowi, ani ciotce. Paulinka pobiegła na górę szybko zmienić bieliznę, podczas gdy Lazar z zapałem opowiadał o udaniu się doświadczenia. Wieczorem przy stole objawił się nowy
Strona:PL Zola - Rozkosze życia.djvu/127
Ta strona została przepisana.